Zawsze interesowały mnie przedmioty, z którymi wiąże się pewna historia – mówi Laura Pawlikowska, założycielka rett frem – marki specjalizującej się w biżuterii minimalistycznej. Pomysł na snucie własnej opowieści za pomocą autorskich projektów, przyszedł więc naturalnie – dodaje. Postawiła na biżuterię, bo podoba jej się, że ma bezpośredni kontakt z ciałem. I choćby z tego względu jest bardzo osobista. W dodatku na ogół niesie za sobą moc wspomnień. To zabawne, że tak intymny produkt tworzy się w tak „szorstki” sposób – mówi projektantka i zaprasza nas za kulisy powstania najnowszej kolekcji, „Insomnium”. Czytaj dalej
Tag Archives: kroljestnagi
Ania Matuszewska: Akwarelove.
Lubię Instagram. Nie dość, że zapewnia codzienną dawkę drobnych estetycznych przyjemności, to jeszcze pozwala poznać talenty, jakich nie odkryły jeszcze mainstreamowe media. Albo prawie nie odkryły, bo rysunki Ani Matuszewskiej (znajdziecie ją pod nickiem @annja22), na jakie natrafiłam niedawno, zdążyły docenić już magazyny „Elle” i „Twój Styl”. A to dopiero początek! Czytaj dalej
Femi Pleasure: Słodki smak aktywności.
Mocne słońce za oknem przywiodło mi na myśl piękne zdjęcia Roberta Ceranowicza zrobione w malowniczej hiszpańskiej miejscowości wypoczynkowej – San Sebastian – na potrzeby kampanii Femi Pleasure. Marki, o której już dawno miałam tu napisać. A to dlatego, że charakterystyczne bluzy Femi Pleasure nie raz pozwoliły mi zadać szyku na żaglach albo na stoku, a odzież termiczna – przetrwać nawet największe mrozy w stajni. Jednocześnie zapewniając komfort noszenia i ciesząc oko. Ubrania marki – przeznaczone dla aktywnych kobiet ( i nie tylko zimowe) – zaprojektowane są bowiem z dbałością o najdrobniejsze detale. Udowadniając, że odzież sportowa może być efektowna i… bardzo kobieca. Czytaj dalej
Gdzie fikcja spotyka się z prawdą, czyli wirtualna i rozszerzona rzeczywistość w służbie mody.
Znacie inną dziedzinę niż moda (w dodatku tak bliską każdemu człowiekowi), która pozwala przenieść się do całkiem innej rzeczywistości – albo przynajmniej trochę poudawać? Od zawsze całe sztaby specjalistów – projektantów, stylistów, makijażystów czy fotografów – pracują nad tym, by za sprawą sesji zdjęciowych, pokazów albo po prostu nosząc konkretny strój, móc choć na chwilę znaleźć się w świecie lepszym, piękniejszym… Niedawno dołączyli do nich także spece od nowych technologii. A wraz z nimi pojawiły się pojęcia wirtualnej i rozszerzonej rzeczywistości*. Granica między tym, co prawdziwe, a co nie, tym mocniej ulega zatarciu. Jak to wygląda w praktyce? Czytaj dalej
Kaaskas: Elegancja w starym stylu.
To, że mam słabość do stylu retro, wiadomo, jeśli tylko regularnie zagląda się na tego bloga i na mój Instagram. Tym bardziej cieszy mnie fakt, że nurt ten stał się dominujący wśród trendów na nadchodzący sezon (a może to właśnie dlatego podoba mi się tak bardzo? O tym, że kierunek tej zależności wcale nie jest tak oczywisty, wiedzą wszyscy ci, którzy choć raz mieli okazję obejrzeć film „Diabeł ubiera się u Prady”). Dziś spotkałam się jednak z interpretacją retro inną niż wszystkie. To zasługa marki Kaaskas, która w swojej warszawskiej pracowni zaprezentowała kolekcję na jesień.
W pierwszej chwili linia zachwyca kolorami. Obok wysmakowanych: ciemnej zieleni, granatowego, miedzianego i bordowego występują żywe: niebieski, liliowy i różowy. To wystarczy, by ubraniom chcieć przyglądać się dłużej. A wtedy dostrzec już można przemyślane, bardzo subtelne detale: okrągłe kieszonki w bluzkach czy wycięcia w płaszczach, zakładki w spódnicach, delikatne falbany przy mankietach, fontazie przy koszulach… To właśnie one nadają oryginalności wyrafinowanym ascetycznym ubraniom, budzącym skojarzenie z tradycyjnym strojem japońskim. Nie brakuje także charakterystycznych dla marki printów – tym razem w formie klonowych liści – oczywiście w wydaniu niedosłownym – graficznym. Bez zarzutu jest też jakość tkanin i wykonanie ubrań. Choć środków artystycznego wyrazu jest tu wiele, na pierwszy rzut oka tego nie widać, bo występują w wyważonych proporcjach. To właśnie chyba największa siła Kaaskas.
Jeśli jeszcze nie znacie tej istniejącej od kwietnia 2014 roku marki, zdradzę, że stoją za nią dwie siostry: Kasia Skórzyńska i Julia Skórzyńska-Ślusarek. Projektuje Kasia, absolwentka Katedry Mody na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, która ma za sobą także studia fotograficzne w Portugalii. Julia odpowiada za biznesową stronę marki. Obie wierzą, że poprzez piękne rzeczy można zmieniać otaczającą nas rzeczywistość. I właśnie to robią. Z sukcesami.
NA PSA UROK.
Nie byłabym sobą, gdybym o tym nie wspomniała. Znana ze swych spektakularnych kampanii marka MAC Cosmetics właśnie wypuściła na rynek linię produktów do makijażu stworzonych z myślą o… miłośnikach psów. Skoro właściciele i tak upodabniają się do swoich czworonogów, dlaczego by nie dać im pomocnych narzędzi? W skład kolekcji HAUTE DOGS, która do salonów MAC Cosmetics trafiła w pierwszych dniach września, wchodzą: palety cieni do powiek, pomadki i błyszczyki, konturówki, podkłady i pudry (oraz praktyczne pędzle do ich nakładania) a także lakiery do paznokci. Większość utrzymana w odcieniach beżowo-brązowych ze złocistym połyskiem nawiązujących do zadbanej psiej sierści. Wyłamuje się jedynie burgundowy kolor produktów do malowania ust, ale to w pełni uzasadnione, w końcu to hit sezonu, a wyglądać mamy przecież rasowo.
Muzami makijażystów zostały chart afgański, pudel i grzywacz chiński. Ale właściciele mniej arystokratycznych ras też sobie jakoś poradzą!
Fot. z Dinką: Lukas Thor-Thot
Sandały jak w starożytnej Grecji.
Koniec lata? Pogoda nic o tym nie wie! Na kupno sandałów jeszcze nie jest za późno. Te od Ippomare to inwestycja na lata.
Po pierwsze są doskonałej jakości, bo robione ręcznie przez lokalnych rzemieślników wyłącznie ze skór naturalnych. A wraz z butami otrzymujemy zestaw do pielęgnacji. Po drugie – ich wzory nigdy nie wyjdą z mody, nawiązują bowiem do modeli znanych w starożytności. Najlepszym przykładem jest jeden z bestsellerów tego lata – Andromeda – klasyczny wzór gladiatorek.
Markę Ippomare założyli Polka – Natalia Klaro i Grek – Ilias Lainasem (namówiła ich siostra Natalii – Zuzanna, z którą współtworzą brand). Para poznała się właśnie w Grecji, gdzie Natalia spędzała wakacje. Wkrótce postanowili się pobrać, a Natalia na stałe przeniosła się na słoneczne południe. Grecja stała się niewyczerpanym źródłem inspiracji. „Wystarczy przejść się małą uliczką, skręcić za róg. Rzucić okiem na klasyczne rzeźby. Stanąć na plaży i poczuć pod stopami chłodne fale i okrągłe kamyczki votsala wchodzące między palce…” – rozmarza się Natalia. Naturę i naturalność, siłę i harmonię – tak charakterystyczne dla Grecji – założyciele Ippomare postanowili uchwycić w tworzonych przez siebie sandałach. Dlatego też symbolem marki stał się konik morski (grec. hippos – koń, łac. mare – morze) uosabiający wszystkie te cechy. „Paradoksalnie, to co czerpiemy zarówno ze starożytności, jak i z natury jest bardzo współczesne – mówi Natalia. I na tę ponadczasowość stawiają. Dlatego m.in. buty powstają z naturalnych skór tylko w dwóch odcieniach – jasnym i ciemnobrązowym. Pasują do wszystkiego.
Natalia i Ilias współpracują z lokalnymi rzemieślnikami i projektantami. Odnalezienie właściwych osób zajęło im rok. Odwiedzili pracownię każdego, by móc poznać panujące tam warunki pracy i filozofię. Głównie to rodzinne manufaktury – rozrzucone po całej Grecji.
Kiedy projekt już jest, wybiera się skórę, wykrawa podeszwy i pozostałe elementy, a następnie składa w jedną całość i zszywa. Gdy model tego wymaga – przyszywane są także ozdoby.
„Ważną składową procesu jest szukanie odpowiedniego imienia” – zdradza Natalia. „Każdy z naszych modeli nosi imię zaczerpnięte z mitologii greckiej. Niosące za sobą określoną historię i energię” – dodaje. To kolejne odniesienie do tradycji. W starożytnej Grecji nadawanie imion dzieciom miało bowiem charakter symboliczny. Imię wybierano po wnikliwej obserwacji potomka. Miało niwelować cechy niepożądane, umacniając zalety. Pełniło rolę talizmanu.
Kolejny krok marki? Kolekcja butów (licząca dziś 30 modeli) zostanie uzupełniona o biżuterię i akcesoria. Także w greckim duchu. Już wkrótce będzie można kupić je w sklepie internetowym na stronie Ippomare – http://www.ippomare.com/
Na razie zajrzyjcie w poszukiwaniu ulubionej pary sandałów. Zwłaszcza, ze ceny są bardzo rozsądne.
A2, czyli więcej niż bluzy.
A jak Agnieszka. A jak Andrzej. To właśnie oni współtworzą A2 (czyt. „a kwadrat”) – polską markę streetową, która choć istnieje już prawie dwa lata, właśnie wypuściła na rynek swoją pierwszą tak dużą, pełną kolekcję. Wyrazistą, wdzięczną i mocno osadzoną w trendach.
Początkowo plany nie były takie ambitne. Agnieszka i Andrzej, wspólnie z koleżanką Anią postanowili uszyć kilka bluz. Wówczas był to szalenie modny temat. Rozeszły się jak świeże bułeczki wśród bliższych i dalszych znajomych. Postanowili więc wyprodukować kolejną serię. Wszystko bez ciśnienia, na bardzo niewielką skalę – wspomina Agnieszka. Chwyciło. Z czasem zaczęło pojawiać się coraz więcej pomysłów. I chęci, aby działać prężniej – dodaje projektantka. – Otworzyliśmy sklep internetowy, zaczęli pojawiać się nowi klienci, poszliśmy do przodu. Jesienna kolekcja jest na to dowodem. Wcześniej nawet jeśli tworzyli coś innego niż bluzy, były to pojedyncze egzemplarze. Jednorazowo powstawało nie więcej niż 10 modeli ubrań. Tym razem stało się inaczej. Spojrzeli na sylwetkę całościowo, zaproponowali kompletne zestawy. W dodatku bardzo udane. A to dlatego, że A2 doskonale operuje proporcjami, dzięki czemu nawet proste fasony nabierają intrygującego charakteru. Umiejętnie bawi się także strukturami tkanin (tym razem rzeźbiarskie motywy uzyskane są choćby przy pomocy tworzenia warstw strzępiącego się dżinsu). Wprowadza również przykuwające spojrzenia wyraziste akcenty kolorystyczne (jak żółty kontrastowo zestawiony z czernią). Wygląda na to, że marka znalazła swój własny sposób na wyróżnienie się spośród licznych firm, które tak jak ona stawiają na streetwear w wydaniu oversize. – Kiedy zaczynaliśmy, nie zastanawialiśmy się nad tym. Woleliśmy robić to, w czym czujemy się najlepiej niż na siłę szukać niszy i ją zapełniać, nie będąc w tym wiarygodnymi – mówi Agnieszka. Podobne podejście mają do aktualnych trendów. Bo choć biorą je pod uwagę projektując, wybierają tylko te, które naprawdę do nich przemawiają i interpretują je po swojemu. – Poza tym zależy nam, żeby nasze projekty nie były basicami, tylko rzeczami charakterystycznymi, odważnymi, które za sprawą jakiegoś niepowtarzalnego elementu stają się inne niż reszta pozornie podobnych form – deklaruje. – Wierzymy, że dzięki temu jest dla nas miejsce na rynku.
Mnie przekonali. Nie tylko ostatnią kolekcją, ale i promującą ją piękną sesją zdjęciową. Będę śledzić markę!
Rzeczy A2 kupicie tu: http://www.a2shop.pl/sklep/
Fot. Helena Bromboszcz.
Kombokolor: kolorowa moda z naturą w tle.
Izie Jankowskiej, stojącej za marką Kombokolor w życiu pomaga przypadek. Bo choć wiele rzeczy chodzi jej po głowie, żeby zacząć działać potrzebuje impulsu. A tak się szczęśliwie składa, że ten zawsze pojawia się we właściwym momencie. Przynajmniej tak było w przeszłości.
Iza skończyła grafikę na gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych (przez moment studiowała też w Łodzi, bo to tamtejsza ASP nęciła ją od początku, po roku nauki tam zdecydowała jednak wrócić do Gdańska). Już wtedy dużo myślała o modzie. A właściwie o tym, jaką rolę odgrywa w wyrażaniu siebie. A odgrywa zawsze, bo niezależnie od tego, czy dbasz o swój styl czy pozostawiasz go samemu sobie – on cały czas o tobie mówi. Stare szmaty to w końcu też przekaz – mówi Iza. A ona chciała sama robić swoje ciuchy, nadruki, wzory, zdjęcia.., choć zanim się zdecydowała upłynęło sporo czasu. Izę pochłonęło zarabianie i podróże. Podczas jednej z wypraw – dokładnie w Indonezji, a jeszcze dokładniej na Bali – spotkała dawną znajomą z Londynu, która podpowiedziała jej, jak ma się zabrać do działania. Zaowocowało to powrotem do Polski i założeniem KOMBOKOLOR.
WIELKA MODA NA MAŁEJ WSI
Iza na miejsce do życia i tworzenia wybrała wieś – Prokowo. Chciała odpocząć od miasta, mieć dużą pracownię i… wolność – móc słuchać muzyki o drugiej w nocy i zajadać warzywa z własnego ogródka. Wyciszyć się i wsłuchać w siebie (co jak zaznacza nie zawsze bywa przyjemne, ale na ogół wychodzi na dobre). I choć stąd wiele rzeczy jest załatwić trudniej, na razie nie wyobraża sobie życia bez natury. To właśnie ona stała się inspiracją debiutanckiej kolekcji projektantki. Po raz pierwszy Iza sięgnęła po charakterystyczne dziś dla jej projektów motywy: jaskółki, wilka, gałązki, kwiatu i twarzy. Bo Iza specjalizuje się w nadrukach – projektuje i drukuje je samodzielnie, bez użycia maszyn. Lubi za ich pomocą opowiadać historie, mówić o sobie i dzielić się tym, co widzi. A ponieważ wiele się za ich sprawą dzieje, formy ubrań pozostają proste. Najczęściej oversize. Iza śmieje się, że na takich jest przestrzeń na nadruk, ale lubi je też za to, że można się w nich schować i trochę się zapomnieć.
Jeśli nie macie pomysłu, jak do codziennych stylizacji wpleść tak spektakularne ubrania, śledźcie profil Kombokolor na Instagramie: https://instagram.com/kombokolor/. Projektantka zamieszcza tam m. in. propozycje gotowych zestawów.
Bodymaps.
W najnowszym wydaniu „Aktivista” piszę o Bodymaps – młodej polskiej marce specjalizującej się w kostiumach kąpielowych:
Stojący za marką Ewa i Michał, z którymi spotkałam się, pracując nad artykułem, opowiedzieli mi jednak więcej niż zdołało zmieścić się na łamach jednej strony. Jeśli ciekawi was, jak wygląda staż u Marca Jacobsa oraz co jest fajnego w Łodzi, czytajcie dalej.
Ewa, jak to się stało, że trafiłaś na staż do samego Marca Jacobsa?
Ewa: Studenci Katedry Mody warszawskiej ASP po drugim roku studiów mają obowiązek odbycia stażu. Mój rocznik był pierwszym w historii uczelni, w związku z tym nie mieliśmy jeszcze przetartych szlaków. Odważnie zadecydowałyśmy (bo na roku były same dziewczyny), że skoro tak, spróbujemy u najlepszych. Wysłałyśmy swoje portfolio do słynnych domów mody – w dodatku korzystając z adresów podanych na ich stronach – i… dostawałyśmy się – nawet do kilku miejsc jednocześnie! Trzeba było wybierać. Ja miałam dylemat – Marc Jacobs czy Alexander Wang, ale skoro Wang sam uczył się Jacobsa, wybór był ułatwiony.
Dlaczego jeszcze Jacobs?
Ewa: Uwielbiam go. Jacobs zawsze jest trochę inny, a jego projekty – trochę z kosmosu, trochę kiczowate. Odnoszę wrażenie, że Jacobs jako jeden z niewielu osób w świecie mody nie boi się ryzykować i robi rzeczy, które mogą się nie sprawdzić. Balansuje na granicy między ubraniem a kostiumem. Ale kiedy proponowane przez niego sylwetki rozłożymy na pojedyncze części, okazuje się, że są one bardzo użytkowe. Według mnie to ideał mody – silna sylwetka o charakterze kostiumowym, którą daje się podzielić na części i są to rzeczy do noszenia.
Jak wyglądał staż?
Ewa: Studio było małe, a stażystów niewielu – od 2 do 5 osób. W jednym pomieszczeniu projektanci, konstruktorzy… Szukasz inspiracji, tkanin. Chłoniesz cały proces pracy w studiu. Widzisz wszystko, nawet najdrobniejsze rzeczy.
A jak wygląda proces produkcji kostiumów Bodymaps?
Ewa: Szyjemy w Łodzi w szwalni specjalizującej się w produkcji odzieży sportowej i właśnie kostiumów kąpielowych. Jestem tam przynajmniej raz w tygodniu. Pracują tam technolodzy wykwalifikowani w tej dziedzinie, doskonale wiedzą, jak obchodzić się z tkaniną. Tego doświadczenia nie da się przeskoczyć.
Michał: Pod tym względem Łódź jest niesamowita. Okazuje się, że w tym niby upadającym mieście można zaprojektować i wdrożyć do produkcji absolutnie wszystko. Na wszystkim zrobić nadruki. Zawsze znajdziesz specjalistę, od którego dowiesz się, że zaraz za winklem jest zakład, w którym pomogą ci zrobić to, czego akurat potrzebujesz.
A na koniec teledysk, którego klimat towarzyszył Bodymaps przy tworzeniu sesji zdjęciowej. Tyle tylko, że, jak mówi Michał, oni pokazują dziewczyny, które wagarują nad Wisłą:
Kostiumy Bodymaps kupicie tu: http://bodymaps.pl/kolekcja/frontpage
A tu pełen numer Aktivista (wersji papierowej szukajcie na mieście):