Podczas Mercedes-Benz Fashion Week Berlin. Okiem fotografa Rafaela Poschmanna. Czytaj dalej
Category Archives: Relacje
Michał Szulc: Powrót do przeszłości.
Swoją najnowszą kolekcją „Galene“ (na jesień i zimę 2016/17), zaprezentowaną 13 czerwca w warszawskim teatrze IMKA, Michał Szulc nawiązuje do przeszłości. Czerpie zarówno z przełomu lat 70.i 80. (a konkretnie stylu polskich ulic z tamtych lat), jak i sięga po rozwiązania, które zastosował już w swoich wcześniejszych kolekcjach. Mimo to „Galene“ w pełni spełnia oczekiwania nowoczesnych kobiet. I świetnie nadaje się na wielkomiejskie ulice. Czytaj dalej
Odio i Pieczarkowski: Psychofashion.
Kiedy wydaje ci się, że już niczym więcej nie mogą cię zaskoczyć (bo zdaje się, że wcześniej wyczerpali całą pulę środków) – oni to robią. I to podwójnie. Najbardziej twórczy duet polskiej mody – Aleksandra Ozimek i Jakub Pieczarkowski, znani jako Odio X Pieczarkowski, zorganizowali show, jakiego jeszcze nie było. Intrygujące. Ekstrawaganckie. I poruszające do głębi. Show, które nie odwracało uwagi od ubrań, ale mistrzowsko je dopełniało. Czytaj dalej
Acephala: Kształt zarysowany.
O marce Acephala pisałam już nie raz. Po raz pierwszy, zaraz po jej udanym debiucie podczas Fashion Week Poland, pół roku później po pokazie kolejnej, równie dobrej kolekcji oraz, bardziej przekrojowo, w magazynie Aktivist. Od pierwszej publikacji minął ponad rok, a towarzyszące mi wówczas wątpliwości, co do kierunku, w którym zmierza Acephala, można uznać za rozwiane. 17 grudnia marka w obecności prasy otworzyła swój pierwszy własny concept store przy al. 3 maja 14 w Warszawie (wcześniej ubrania dostępne były w wybranych multibrandowych butikach oraz online), w którym zaprezentowała najnowszą kolekcję (na wiosnę i lato 2016 r.), udowadniając, że swoją drogę wybrała świadomie i zamierza się jej trzymać. Niezależnie od tego, czy komuś się to podoba czy nie. Czytaj dalej
13 Fashion Week Poland: Moda offowa.
Wygląda na to, że buntowników w polskiej modzie jest coraz mniej. Podczas ostatniej, 13. edycji Fashion Week Poland w ramach sceny OFF Out Of Schedule, której celem jest prezentacja twórczości tych, którym nie po drodze z głównym nurtem, zobaczyliśmy cztery kolekcje – o połowę mniej niż w ubiegłych sezonach (i znacznie mniej niż w pierwszych latach trwania imprezy). To nie tylko wynik pojawienia się strefy Studio, która przejęła rolę promowania debiutantów (choć często tylko debiutantów „fashionweekowych”, bo niejednokrotnie są to projektanci, którzy na rynku postawili już swoje pierwsze kroki), ale i znak, że designerzy w Polsce wolą (czytaj: bardziej im się opłaca) robić kolekcje, które łatwo im będzie sprzedać. Być może jest to podejście nie tylko bardziej rozsądne, ale i dojrzałe. Choć nie mogę pozbyć się myśli, że tylko zapaleńcy pełni pomysłów i chętni by eksperymentować, są w stanie wnieść do mody coś innowacyjnego, a tym samym zmienić kierunek, w którym zmierza. Na szczęście paru odważnych się znalazło. Oto oni. Czytaj dalej
Michał Szulc zaskakuje!
Tego chyba nie spodziewał się nikt. Seksowne sukienki, opływające sylwetkę dzianiny, wycięcia eksponujące ciało, nagie brzuchy, kozaki muszkieterki i zapięcia na plecach – wszystko to można było zobaczyć na wybiegu podczas pokazu mody, który 16 listopada odbył się w kamienicy przy ul. Mazowieckiej w Warszawie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że był to pokaz najnowszej kolekcji Michała Szulca – projektanta, który przez 10 lat swojej kariery przywiązany był do ubrań oversize w minimalistycznym wydaniu, czyniąc z nich swój znak rozpoznawczy. Czytaj dalej
Jak nie powinien wyglądać pokaz mody.
Czyli wszystko, co widzieliśmy (a czego nie powinniśmy widzieć) na wybiegu warszawskiej ASP.
A konkretniej podczas pokazu dyplomowego świeżo upieczonych absolwentów Katedry Mody, który odbył się 11 czerwca na dziedzińcu Akademii przy Krakowskim Przedmieściu.
Na pokaz szłam z niecierpliwością i pełna oczekiwań. Ubiegłoroczny, pierwszy w karierze Katedry Mody (o którym pisałam tu: https://kroljestnagi.com/2014/06/09/maksymalistki/) był powiewem świeżości w polskiej modzie, i to nie tylko tej młodej, uczelnianej – choć może to właśnie jest największą sztuką – ale i tej tworzonej przez designerów o mocniej ugruntowanej już pozycji. Zaskakiwały odważne formy i kolory, zachwycały samodzielnie robione przez studentki tkaniny, a projekty spokojnie mogłyby konkurować z tymi spod igły Alexandra McQueena. Tym razem zaskoczenia nie było – nie szkodzi – Katedra dała do zrozumienia, że konsekwentnie i coraz mocniej wydeptuje obraną przez siebie ścieżkę. Gorzej, że zachwyt nad kolekcjami uleciał w natłoku innych „atrakcji“. A wszystko za sprawą formuły imprezy, która pomyślana (jak sądzę) jako nowatorska i przewrotna zabiła sens tego, po co pokaz mody w ogóle jest.
Zmierzających na niego gości przy wejściu na dziedziniec ASP powitała grupa ekscentrycznych tancerzy wystylizowanych na przełom lat 80. i 90. (multikolorowe kreszowe dresy, oldskulowe T-shirty i getry, dżinsowe kamizelki, opaski na włosach – kicz w czystej postaci, tyle że znowu bardzo na czasie). Początkowo pomyślałam, że to wydarzenie konkurencyjne, choć ubrania „w trendzie“ pozwalały podejrzewać, że może to być wstęp do modowej imprezy. Nie przypuszczałam jednak, że tancerze zostaną z nami do końca, zamieniając wydarzenie w farsę. To właśnie oni pierwsi zaprezentowali się na wybiegu i nie zeszli z niego aż do końca, przedstawiając kolejne układy choreograficzne między pokazami mini kolekcji kolejnych projektantów. Pomysłem zachwycił się Paweł Soszyński, autor artykułu o chwytliwym (ale mylącym, biorąc pod uwagę dalszy entuzjastyczny tekst) „Oszołomy mody: (znajdziecie go tu: http://www.dwutygodnik.com/artykul/5969-oszolomy-mody.html). Jest to chyba jednak jedyna osoba zachwycona formułą. W dodatku postać ze świata teatru, która o modzie wie niewiele, co bezlitośnie wyszło na jaw za sprawą odniesień do haute couture (a wysokie krawiectwo to tylko promil tego, czym jest moda, zwłaszcza dziś – autorowi zalecam zapoznanie się jeszcze z określeniami pret-a porter oraz premiere vision, które zdecydowanie bardziej odpowiadają temu, co ogląda się teraz na wybiegach) oraz stereotypowych i oklepanych nawiązań do Paryża i Mediolanu… W artykule o samych kolekcjach nie ma zresztą słowa, a to oznacza, że spektakularna i oryginalna formuła była jednak chybiona, bo zamiast wyeksponować to, co stanowiło sedno, stała się dla mody zbyt dużą konkurencją.
Publiczność nie kryła zmęczenia i zażenowania. A także rozczarowania, bo przyszła oglądać dobrą modę, która choć się pojawiła, została całkiem przytłoczona przez cyrkowe występy. Tancerze wpadali na modelki i potrącali je. Ich ciągła obecność powodowała, że na wybiegu działo się zbyt dużo. Szczególnie w pierwszej części pokazu, kiedy te same sylwetki prezentowane były kilkakrotnie. Z tej części lepiej by było zresztą zrezygnować. Bo choć pojedyncze modele wykonane przez studentów młodszych roczników same w sobie były ciekawe i warte uwagi, w masie powodowały, że z łatwością można było odczytać, z jakimi zadaniami studenci musieli się mierzyć (jak choćby próby odniesienia się do twórczości japońskich mistrzów dekonstrukcji). I choć Katedrze Mody należą się brawa za stawianie tego typu wymagań przyszłym projektantom (a tym samym zmuszanie ich do powrótu do tradycyjnego rzemiosła), efekty tej pracy powinny być niewidoczne dla publiczności. Niech młodzi projektanci zbierają siły i umiejętności, by zabłysnąć właśnie podczas swojego pokazu dyplomowego. Tegorocznym absolwentkom ta możliwość została niestety odebrana. Katedra Mody postawiła na inne gwiazdy…
Poniżej kilka zdjęć z pokazów świeżo upieczonych absolwentek. Dla tych, którzy chcieli obejrzeć projekty, a nie zdołali…
DAGMARA STAWIARSKA
ANNA POGUDZ
Michał Szulc i „Hold the rivers”
W środę 20 maja w warszawskim teatrze IMKA swoją najnowszą kolekcję – „Hold the rivers” zaprezentował Michał Szulc. To był szczególny pokaz dla projektanta, bo jubileuszowy – w tym roku obchodzi on dziesięciolecie swojej pracy! I chyba sporo zastanawiał się nad tym, co działo się przez ten czas, bo na hasło przyświecające kolekcji wybrał – „No man ever steps in the same river twice, for it’s not the same river and he’s not the same man”. I zdecydował się na rozwiązania, które nigdy wcześniej mu się nie zdarzały. Po pierwsze, wprowadził dopasowane fasony – sukienki midi podkreślające owal kobiecych bioder, mini gorsety ze stanikami typu bardotka, małe kurteczki kończące się w talii… Odsłonił też trochę ciała modelek – brzuchy i ramiona – eksponując je wprost lub jedynie przesłonięte transparentnymi tkaninami z delikatnej siatki. Sięgnął także po najświeższe trendy – i to w znacznie większym stopniu niż zwykle. Pojawiają się więc frędzle, postrzępione dżinsowe kamizelki występujące zamiennie z ascetycznymi bezrękawnikami oversize. Są i spodnie culottes i malarskie nadruki. Na potrzeby pokazu Michał we współpracy z marką Wojas zaprojektował także buty.
Wszystko to zrobił jednak w charakterystycznym dla siebie subtelnym niewymuszonym stylu, udowadniając (trochę na przekór motto), że być może nie wszystko jest po staremu, ale kręgosłup człowieka (czy może raczej dusza) pozostają jednak niezmienne. A w przypadku Szulca – oczywiście w kontekście jego twórczości – oznacza to przywiązywanie dużej wagi do konstrukcji ubrań (asymetryczne wieloelementowe płaszcze nie mogłyby być lepsze), stonowanej kolorystyki (dominują czerń i biel oraz ich mieszanki – jedynym wyjątkiem jest ugrowo-fioletowy nadruk na jednej z tkanin) oraz naturalnych tkanin (skóry, kożuchy, wełny i bawełna). Jeśli frędzle – to nie długie i hipisowskie, trochę już oklepane, lecz delikatne – na granicy tych w stylu art deco i efektu uzyskanego poprzez ręczne strzępienie tkaniny.
Równie oryginalna była formuła pokazu na pograniczu performance’u. Intrygująca, a przy tym bezpretensjonalna. Ot, cały Michał. Tak trzymać!
Muzykę do pokazu skomponowała i zagrała na żywo – Zamilska, za stylizację odpowiadała Marcela Stańczyk, za reżyserię i choreografię – Katarzyna Sokołowska.
Fot. Marek Makowski, Magdalena Zawadzka.
Jolie Su i konie wyścigowe na Mercedes-Benz Warsaw Fashion Weekend.
Zadebiutowała dwa lata temu kolekcją „Sans Culotte” inspirowaną rewolucją francuską. Pracując nad najnowszą, trzecią w dorobku linią, także sięgnęła po historyczne wątki. Absolwentka Międzynarodowej Szkoły Kostiumografii i Projektowania Ubioru w Warszawie, a obecnie stypendystka IADE Creative University w Lizbonie – Alexandra Sulżyńska, tworząca pod pseudonimem Jolie Su, podczas ostatniej edycji Mercedes-Benz Warsaw Fashion Weekend (pierwszą pod skrzydłami prestiżowego sponsora – o czym za chwilę) zaprezentowała urokliwą, świeżą i bardzo dziewczęcą – choć nie przesłodzoną – kolekcję #koniozlew (dziwna i jakby “toporna” nazwa to jedyny mankament całego konceptu). Od razu spojrzałam na nią przychylnie (i to bardzo!) z powodu charakterystycznego, powtarzającego się w formie licznie występujących nadruków – motywu konia wyścigowego z dżokejem w siodle (cóż, taki już mój… konik). Majestatyczne zwierzęta zdobią sukienki i bluzki, pojawiają się na daszkach z szerokim rondem, występują w formie małych torebek na długim pasku oraz trójwymiarowych aplikacji. Nadruk (oprócz koni – jest także motyw… umywalki) autorstwa graficzki Bogny Morawskiej to odniesienie do ulubionej rozrywki – wyścigów konnych w Ascot – słynącej z wystawnego trybu życia i zamiłowania do hazardu brytyjskiej królowej Elżbiety Bowes-Lyon, będącej jedną z głównych inspiracji Jolie Su. Drugą osobą mającą wpływ na kształt kolekcji była zaś babcia projektantki. To właśnie nieśpieszne popołudnie spędzone wspólnie na oglądaniu zdjęć z jej młodości i mnogość wspomnień z przeszłości (także tych dotyczących mody) wpłynęło na wygląd 15 sylwetek wchodzących w skład linii. Sukienki nawiązują więc do lat 60 (zarówno fasonem, jak i zgeometryzowanymi formami powstałymi w wyniku połączeń kilku kontrastowych tkanin), pojawiają się mini bufki, futra (sztuczne!), linia rękawów jest zaokrąglona. Kolekcja nie jest jednak utrzymana w duchu retro. Współczesny sznyt zapewniają bowiem proste, sportowe formy topów i wybranych sukienek, metaliczne tkaniny (obok połyskującej bawełny pojawiają się pianka, satyna, ekoskóra oraz bardziej tradycyjne: wełna i bawełna) oraz kontrastowe zestawienia kolorów. Zresztą kolorów bardzo na czasie i niezwykle ożywczych (błękit, limonka, srebro ciemna zieleń w wersji metalik zestawiono z czernią). Bigla dodają zaś popowe akcenty. Hit to przezroczyste kopertówki po brzegi wypełnione popcornem. Wszystko bardzo smaczne!
TRENDY Z KOLEKCJI, KTÓRE SPRAWDZĄ SIĘ LATEM:
– daszki/kapelusze z szerokim rondem
– metaliczne tkaniny
– trapezowe sukienki mini
– aplikacje 3D
– sportowe topy
O samym Mercedes-Benz Warsaw Fashion Weekend nie będę się rozpisywać (dla mnie najważniejsze jest zawsze to, co robią projektanci), ale o pewnych kwestiach wspomnieć po prostu trzeba. Cud, że impreza w ogóle się udała. Organizatorzy zdobyli poważnego sponsora – Mercedes-Benz patronuje tygodniom mody w Berlinie i Nowym Jorku – co wywołało ożywienie w środowisku oraz lekki niepokój wśród twórców wydarzeń o podobnej formule. Ale wygląda na to, że to wszystko na ile organizatorom MBWFW wystarczyło sił. Pomysł na banery (w tym fonty) podpatrzyli na Fashion Week Poland, katalog wyglądał jak ten berliński. Zapomnieli zadbać o obecność mediów (na akredytację trzeba było czekać do ostatniej chwili, i właściwie dopiero po kilku przypomnieniach, można się było jej doczekać, w dodatku zdjęć z imprezy – nie ma…) i obecność gości w ogóle – rzędy – nawet pierwsze – świeciły pustkami. Może dlatego, że nawet tym zainteresowanym trudno było dotrzeć na pokaz. A na pewno na ten, na jaki przyjechali. Opóźnienia sięgały dwóch i pół godziny (!) i do końca nie było wiadomo, czy pokaz zaraz się zacznie, czy właśnie się skończył. Próby odbywały się na oczach gości. Cóż, szkoda. Miejmy nadzieję, że to jednorazowy problem, bo harmonogram imprezy wyglądał interesująco. Choć co z tego, że można było poznać twórczość zagranicznych designerów, jeśli na polskim rynku ich kolekcje się nie pojawią…
Fot. M. Cien, M.Kardas, M.Zawadzka.
7. edycja Fashion Designer Awards za nami.
W poniedziałek 11 maja odbyła się gala finałowa Fashion Designer Awards. W ramach pokazu wieńczącego siódmą już edycję konkursu dla młodych projektantów zobaczyliśmy 10 mini kolekcji (każda składająca się z 4 sylwetek). Tym razem twórcy mierzyli się z tematem „Moods of the night“. Skutki? Niemalże wszyscy projektanci pokazali kolekcje czarne – jeśli nie całe w tym kolorze, to i tak czerń dominowała. W dodatku przeważały kreacje wieczorowe. Cóż…, spodziewałam się nieco mniejszej dosłowności. Na szczęście oryginalności nie zabrakło w podejściu do form ubrań oraz doboru i zestawień tkanin. Wykazali się nią głównie ci, którzy następnie zgarnęli nagrody – Aleksandra Jendryka, Dastin Poraziński i Michał Wójciak. W pełni zasłużenie.
ALEKSANDRA JENDRYKA
Jendryka zdobyła pierwszą nagrodę – 20 tysięcy złotych oraz możliwość odbycia stażu u znanych projektantów: Lidii Kality, Bizuu oraz gościa specjalnego konkursu – włoskiego designera Mauro Gasperiego (pokaz jego kolekcji zakończył galę). Nic dziwnego, odważyła się bowiem na eksperymenty ze strukturą kreacji, stawiając na organiczne, obłe i wypukłe kształty. Rzeźbiarskie kreacje intrygowały, a jednocześnie śmiało nadawały się do noszenia. Suknie rewelacyjnie wyglądały w blasku fleszy. W sam raz na czerwony dywan, choć awangardowo.
DASTIN PORAZIŃSKI (2 miejsce)
Podobnie jak Jendryka postawił na czerń i biel, ale w wydaniu miejskim, undergroundowym. Zaprezentował formy oversize o przeskalowanych elementach (kołnierzyki, kominy), oparte o liczne nowoczesne cięcia i zabawy materiałem koszule, spódnice, sukienki. Gdzieniegdzie pojawiły się abstrakcyjne malarskie plamy. Tak widziana noc jest bardzo kusząca, tym bardziej, że grzeczne dzieci dawno już śpią…
MICHAŁ WÓJCIAK (3 miejsce)
Wielkie brawa za nieszablonowe myślenie. Michał Wójciak po pierwsze jako jedyny zrobił kolekcję bardzo kolorową, po drugie niestandardowo potraktował krawat, czyniąc go punktem wyjściowym do stworzenia kolekcji. Stał on się więc – po drobnych modyfikacjach – elementem patchworkowych sukienek i koszul. Kolejny plus za zgodność z najświeższymi trendami (styl boho) i indywidualne na nie spojrzenie. Takich frędzli (i w takiej formie i w takim miejscu) jeszcze nie widziałam!

Laureaci Fashion Designer Awards z pomysłodawczynią i producentką konkursu Joanną Sokołowską-Pronobis.
Fot. Akpa, Magdalena Zawadzka.