
Relację z ostatniej edycji Fashion Philosophy Fashion Week Poland rozpoczynam od kolekcji zaprezentowanych w ramach nowo powstałej strefy Studio. Znalazły się w niej linie, które z różnych przyczyn nie zostały zakwalifikowane do dobrze znanych z wcześniejszych edycji tygodnia mody segmentów – Off Out Of Schedule oraz Designer Avenue, ale były na tyle dobre i zapadające w pamięć, że nie można było z nich zrezygnować. Z założenia pole dla debiutantów, wcale takim nie było, bo – z małymi wyjątkami – swoje projekty pokazali designerzy, których nazwiska od kilku lat funkcjonują w branży. Ale sama formuła się sprawdziła, bo pozwoliła pozostałym strefom wykrystalizować swoją tożsamość, a z tym ostatnimi czasy bywało różnie. Dotyczy to szczególnie Offu, bo Aleja, choć bardziej spójna niż zwykle, w dalszym ciągu pozostaje najmniej równym pod względem poziomu kolekcji i ich grup docelowych segmentem (choć najbardziej obleganym i/bo przyciągającym gwiazdy).
Jak się okazało Studio było mocnym punktem Fashion Weeka, zwłaszcza, że to właśnie tu (wbrew werdyktowi redakcji Elle) można było zrobić prawdziwe odkrycie roku 2014! Na to miano zasłużyła Magdalena Floryszczyk (wcześniej o projektantce pisałam tu: https://kroljestnagi.com/2014/04/08/oto-przyszlosc-polskiej-mody/ ), której debiutancką, bo stworzoną na bazie kolekcji dyplomowej linię cechowały: niezwykła dojrzałość, piękne i przemyślane, choć proste fasony, udany dobór kolorów i dbałość o szczegóły. Tego dnia był to dla mnie pierwszy pokaz (nie mogłam niestety zobaczyć wcześniejszej kolekcji grupy projektowej Mixer) i od razu estetyczna uczta! Floryszczyk pokazała rzeczy, które każdy chciałby mieć i czułby się w nich komfortowo, jednak były to ubrania o klasę wyżej od wyświechtanych już dzianinowych wdzianek oversize. Nie przeszkadzało nawet to, że większość rzeczy utrzymana była w równie mocno wyeksploatowanej szarości. Na pierwszy plan wychodzila bowiem konstrukcja. A zaraz za nią podążały świetnie dobrane, wysokiej jakości tkaniny. W skład inspirowanej baseballem linii „The Game“ weszły luźne minimalistyczne sukienki, proste topy zestawione z rozkloszowanymi spódnicami midi o licznych zakładkach, spodnie, koszule, swetry, kombinezony oraz przepiękne płaszcze. Stylizacje wzbogacały drewniane trapezowe „torebki“ oraz sportowe buty i czapki z daszkiem, które u Floryszczyk umiały zachować klasę, pomimo że kojarzą się raczej z tandetną stylówą dzieciaków z Bronxu. Za nietendencyjne wykorzystanie sportowych odniesień i utrzymanie eleganckiego charakteru kolekcji – ogromny plus!










Oli Bajer (stojącej za marką Bola), czyli autorce kolejnej zaprezentowanej lini, udało się to nieco gorzej. Bo ona także sięgnęła po inspiracje sportowe (to zresztą jeden z głównych trendów powtarzających się podczas tegorocznego Tygodnia Mody – a mówiąc szczerze, nie tylko tegorocznego…), próbując zestawić je z formalnymi elementami stroju. W rezultacie modelki ubrane w dopasowane eleganckie spodnie i marynarki przechadzały się obok tych w bluzach i legginsach… Graficzne i geometryczne nadruki, choć efektowne, dawno już widzieliśmy. Także fasony nie wnosiły niczego nowego. Kolekcja poprawna i udana kolorystycznie (czerń, granat i fiolet ożywione srebrem) nie powaliła więc, choć pod względem formalnym nie można jej nic zarzucić.









Kolekcja Moniki Gromadzińskiej „Bez tytułu“ pozytywnie mnie zaskoczyła. Może dlatego, że kiedy widziałam ją wcześniej podczas spotkania Rady Programowej, sprawiała wrażenie niechlujnej, a na pewno niedokończonej. Jednak projektantka stanęła na wysokości zadania i podczas Tygodnia Mody mogliśmy zobaczyć linię nie tylko gotową, ale i przemyślaną w pełni i dopracowaną – choć odwołującą się do pierwszego etapu procesu twórczego, wstępnych szkiców. Stąd nadruki przypominające kreski robione ołówkiem, które były jednym z elementów uspójniających kolekcję. Oprócz nich można było podziwiać dyskretne łukowe wycięcia z boków bluzek i sukienek czy przy rękawach bluz, trójkątne kawałki tkanin swobodnie zwisające z wybranych elementów garderoby, gniecenia materiałów i subtelne plisy. Dominowała biel, wspierana czernią, szarością i błękitem.








Ostatni pokaz w ramach Studio należał do Jarosława Ewerta. Jego kolekcje miałam okazję widzieć wcześniej, ale na ogół szybko o nich zapominałam. Z tą jest inaczej. Przy tworzeniu linii „FADO“ projektant sięgnął do fascynacji obrazami niczym z kalejdoskopu. Dlatego też punktem wyjścia były dla niego geometryczne formy. Pojawiły się one jeszcze zanim zobaczyliśmy pierwszą sylwetkę, bo już na etapie wprowadzającej w klimat wizualizacji przedstawiającej człowieka (a konkretniej głowę), który pod wpływem płomieni rozpada się na drobne cząstki, by następnie zbudować od nowa. Następnie zaś widzieliśmy je w formie przeskalowanych elementów garderoby – ogromnych prostokątnych kieszeni płaszczy i sukienek, obszernych kominów otulających szyję niczym najcieplejszy szal czy gwiazdy pokazu – wielkiej męskiej torby noszonej na ramieniu. W oczy rzucały się designerskie kurtki puchówki (białe lub kobaltowe), metaliczne – srebrne lub miedziane akcenty strojów, futrzane kamizele oversize narzucone na proste sukienki oraz zrobiony specjalnie na potrzeby pokazu makijaż stworzony na bazie geometrycznych kształtów. Inspiracja, choć wyrazista, nie przytłaczała jednak.










Zdjęcia: Lukas Thor-Thot.